6:30. Budzik.
Na żaden inny dźwięk nie
reaguję z taką złością i irytacją. Sięgam po omacku dłonią po telefon i
przesuwam kciukiem po ekranie, by zapobiec dalszym torturom dla uszu i
wszelakich komórek nerwowych. Gdy budzik przestaje wyć na całe mieszkanie,
opadam ociężale na poduszki. Ból w skroniach jest nie do zniesienia. Podobnie
jak suchość w ustach, jakby zamiast języka miała pieprzony papier ścierny.
Przykładam dłoń do czoła, mając nadzieję, że nagle jakaś magiczna moc sprawi,
że cholerny chochlik napieprzający młotem pneumatycznym zniknie. Dopiero po
dziesięciu minutach postanawiam ruszyć swój ociężały tyłek i wstać, aby pozbyć
się tej Sahary. I znaleźć jakieś leki przeciwbólowe.
Zakładam spodenki od piżamy, a
potem jakąś wymiętoloną koszulkę. Nie pamiętam momentu, w którym się
rozebrałam, ale to w niczym nie przeszkadza. Ważne, że są pod ręką i nie muszę
przekopywać się przez syf w szafie.
Moja kondycja słabnie, coraz
częściej wyjście na miasto kończy się niebotycznym kacem, ewentualnie wymiotami
w mikrometrowym kiblu, stworzonym chyba dla jakiegoś karła. Pierwsze co, to idę
do kuchni. Mijam lustro w korytarzu i aż się żegnam, choć do wierzących nigdy
nie należałam. Rozmazany makijaż, włosy niczym po trafieniu piorunem, czerwona
szminka stylizowana na Jokera z "Mrocznego Rycerza". Naprawdę
powinnam przestać pić, myślę, a przynajmniej nie w takich ilościach. W końcu
znajduję butelkę z wodą - resztkę, którą przyniosłam po pracy. Na tę chwilę
jest niczym największe zbawienie, choć nie ukrywam, że w tym stanie wypiłabym
nawet wodę z kałuży. Odkręcam butelkę i duszkiem wypijam całą jej zawartość. Od
razu lepiej.
Patrzę przez okno. Mgła unosi
się nad jeszcze sennym miastem. Pojedyncze tramwaje czy autobusy podjeżdżają na
przystanki, by zabrać tych najbiedniejszych, pracujących od najwcześniejszych
godzin. Widok z kuchni nie jest zły. Pozbyłabym się tylko tego obskurnego
wydziału, który o tej porze przypomina opuszczony szpital psychiatryczny.
Sięgam po pogniecioną paczkę
papierosów i wyciągam jednego z ostatnich, które jakimś cudem się uchowały.
Odpalam go i trzęsąc się z zimna po wytrzeźwieniu, zaciągam się głęboko. W
takich chwilach człowieka nachodzą najdziwniejsze, najbardziej abstrakcyjne
myśli. Jak chociażby wspomnienia poprzedniego wieczora czy próba dopasowania chronologicznie
kolejnych wydarzeń.
Właśnie. Wróćmy do dnia
wczorajszego.
– Jak to jest możliwe, że to
kurwisko znalazło takiego zajebistego faceta?! – donośny głos Aleksandry
rozniósł się niemalże po całym pionie wieżowca. Ruchem dłoni zarządziła grupowe
palenie. Dym roznosił się po niewielkiej kuchni, tworząc gęstą nikotynową mgłę,
w której tylko najwytrwalsi dawali radę egzystować. Jak my, chociażby.
Klubowiczki Największego Spierdolenia.
Jak otrzymać tak zaszczytny
tytuł? Wystarczy spełnić kilka warunków, które zezwolą na przyjęcie do tak
niezwykle prestiżowego klubu:
- Twoje życie musi przypominać chorą czarną komedię, w której grasz jedną z głównych ról, a to i tak nie sprawia, że masz jakiekolwiek fory z tym związane.
- Nie może być tak, że wszystko wychodzi po twojej myśli. Tak się po prostu nie da.
- Jeżeli tak już się dzieje - nigdy nie trwa to zbyt długo.
- Jesteś niczym słoń w składzie porcelany (wszędzie, nieważne gdzie się nie ruszysz. Nie próbuj sobie nawet wmówić, że masz zadatki na primabalerinę. Tak NIGDY nie będzie).
- Bycie życiową spierdoliną (ew. sierotą) kwalifikuje bez konieczności spełnienia punktów powyższych.
Także, podczas jednego z tak
sławetnych spotkań, nie mogło się obyć bez tematu przedstawicieli płci
brzydkiej. I tak, jak wcześniej wspominałam, tego wieczoru Aleksandra wydawała
się niezwykle niezadowolona z niesprawiedliwości, jaka jest spotykana coraz
częściej wśród społeczności ludzi w wieku akademickim i ewentualnie starszych.
– Może ma pizdę w brokacie i
cycki o smaku piwa? – zasugerowałam, dolewając taniego, aczkolwiek
odpowiadającego naszym mało wymagającym kubkom smakowym, wina. Zauważyłam, że
na co dzień młode kobiety, które są elokwentne, wykształcone i taktowne o
zmierzchu oraz przy oparach winopodobnego tworu przybierają pozę damskiego dr
Hyde'a. A może to tylko moja domena?, pomyślałam.
– Albo się dobrze rucha. Ale
coraz więcej naprawdę fajnych facetów prowadza się z takimi tępymi laskami –
Alicja dołączyła do konwersacji w swoim wielkim stylu. Nie wierzyłam, że ta długonoga,
długowłosa blondynka, za którą podążały zawsze spojrzenia mężczyzn, potrafiła
używać takich słów. Dopóki jej nie poznałam i nie zaczęłyśmy ze sobą mieszkać.
I wtedy nastąpiła chwila
ciszy, która została przecięta przez jedno, stosunkowo proste pytanie: Dlaczego
mężczyźni wybierają kurwy?
Od jakiegoś czasu zauważyłam
pewną zależność wśród mężczyzn podczas bywania w nocnych klubach (i nie tylko).
Mianowicie: mężczyźni przestali się starać. Przestali zagadywać, podchodzić,
wykazywać jakąkolwiek inicjatywę. Zniknęła adoracja płci pięknej – teraz
traktuje się ją niczym mięso na wystawie u rzeźnika; im bardziej wszystko jest
widoczne – tym lepiej. Gdzie się podziała chęć zdobycia tego upragnionego
białego króliczka? Gdzie walka o atencję kobiety, która takiego samca by
interesowała? Czy kobiety, które są chociaż minimalnie niedostępne, zostają
skazane na staropanieństwo i samotność?
Wracając do pytania, a
dokładniej do samego nazewnictwa. "Kurwa" może wydawać się dla wielu
zbyt kolokwialnym, wręcz barbarzyńskim określeniem. Jednak patrząc na to z
drugiej strony – bardziej dosadnie już się nie da. No, ale dobrze. Dla tych
najbardziej wrażliwych "kurwę" zmieńmy na... Karynę, o. Lepiej?
A teraz stereotypowa sytuacja.
Karyna przychodzi do klubu. Kiecka ledwie zakrywa
jej strategiczne miejsca. I w sumie, bez różnicy by mogło być czy coś na sobie
ma, czy też nie. Karyna wcześniej upiła się tanią wódką zakupioną w całodobowym
Tesco, a teraz popija sobie jedynego drinka, którego kupi za swoje pieniądze. I
obserwuje. Jej sokolo–dziwkarski wzrok poszukuje ofiary w postaci dobrze
ubranego, względnie wyglądającego faceta, który miałby zostać jej towarzyszem
na najbliższy czas.
Karyna zapisała się na
stosunki międzynarodowe, bo tam nie trzeba aż takiego nakładu pracy, a we wsi
może się pochwalić, że jest taka miastowa i studiuje. No, ale może wróćmy do
samej bohaterki.
Karyna sączy sobie drinka,
przy pomocy słomki pokazując swoje najbardziej wyszukane umiejętności oralne
nabyte w klubowych toaletach. I w końcu! Jest! Ofiara na dzisiejszy wieczór:
brunet z dwudniowym zarostem, sporo wyższy od niej. Do tego odziany w jasną
koszulę, ładny uśmiech i z pełnym portfelem w kieszeni.
Nasza pantera długo się nie
zastanawia. Odstawia pustą już szklankę i szykuje swoje sztuczne pazury na
kolejną zdobycz. Poprawia sukienkę, eksponując podniesione push–upem cycki i
rusza. O dziwo, pomimo ilości wypitego alkoholu, nie zatacza się w tych
niebotycznie wysokich szpilkach. Jakby z wątroby zostały szczątki, a w żyłach
zamiast krwi – płynęła gorzała.
Karyna podchodzi do baru, przy
którym siedzi – nazwijmy go – Inwestor. Zajmuje miejsce obok i jakby nigdy nic,
zamawia kolejnego drinka. Z maleńką różnicą, bowiem za tego już nie zapłaci.
Pochyla się nad Inwestorem tak, aby miał wgląd w cały jej dekolt. I dopiero
wtedy się przedstawia, zlizując błyszczyk z ust. Inwestor jest tak oniemiały,
że zapłatę za drinka bierze na siebie. I zaczynają rozmawiać.
Jeden drink, shot,
przesunięcie dłonią po udzie, shot, nieumyślne muśnięcie płatka ucha, shot. Aż
w końcu Karyna proponuje pijanemu Inwestorowi zmianę miejsca na bardziej
ustronne. A ten, nawet jeśli zbierał się na odwagę, by podejść do koleżanki z
pracy, którą się zachwycał od kilku tygodni, rezygnuje z tego. Bo po co się
starać, skoro Karyna od razu mu da... Właściwie wszystko, na co normalnie
musiałby zapracować długim tańcem godowym, a i tak nie miałby pewności
powodzenia i ewentualnego... Skonsumowania swoich działań. Dlatego odpowiedź na
wcześniejsze pytanie wydaje się oczywista. Kurwy nie musisz zadowalać
intelektualnie. Nie musisz zastanawiać się nad tym czy powiesz coś nie tak. Jej
to nie obchodzi. Ważne, by miała z kim iść do łóżka i kto mógłby robić za jej
Inwestora. To one sprawiły, że mężczyźni zakończyli swoje starania na poziomie
obserwacji otoczenia. To oni teraz potrzebują adoracji i zachwytów. Role się
zamieniły.
Na szczęście wciąż znajdują
się jednostki, które potrafią się im oprzeć. Choć – nie ukrywam – są gatunkiem
na wymarciu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz