Z góry
uprzedzę – nie, cały Klub Spierdolenia nie spakował manatek i nie wyjechał do
Australii w poszukiwaniu kangurów i misi koala (lub seksownych Australijczyków,
jak kto woli). Poza tym, Olka zeszłaby na zawał, gdyby zobaczyła gigantycznego
pająka pod prysznicem. Po prostu Pola w ostatnim poście, który możecie
przeczytać tutaj, wspomniała o niezwykle malowniczym stanie, w
jakim znalazło się 3/4 Klubu Spierdolenia. Do byłej brytyjskiej kolonii
przeniosły nas mianowicie BUMERANGI. Czym są? Słownik spierdolenia tłumaczy to
w niniejszy sposób:
BUMERANG – osoba/człowiek/ktoś, z kim łączyły ciebie relacje dalekie od przyjacielskich, ale wam nie wyszło i kontakt został całkowicie zerwany (najczęściej z twojej inicjatywy, bo po co trzymać metaforycznego zdechłego kota w szafie). Natomiast Bumerangowi nie odpowiada taki stan rzeczy i... Wraca. Odzywa się, miesza w życiu, przywołuje wspomnienia i emocje towarzyszące tamtej relacji. Bumerang robi to na tyle umiejętnie, że wybiera moment, w którym jesteś najsłabsza(y), albo właśnie układasz sobie życie. I wszystko, co zbudowałaś, cały wewnętrzny spokój, a przynajmniej jego namiastka, zostaje rozsypany niczym domek z kart. Zastanawiam się czasami czy nie mam napisanego na czole: "Zniszcz mi psychikę, a potem udawaj, że to nigdy się nie stało".
Na ten
moment mianem Króla Bumerangów Mojego Życia mogę obdarzyć niejakiego pana,
nazywanego przez nas Geodetą. To jest jedyny facet, dla którego mogłabym
zrezygnować z niektórych swoich przyzwyczajeń, stać się idealną dziewczyną,
która czekałaby wieczorami z kolacją, a rano zaspana przygotowywałaby śniadanie
i odprowadzała do drzwi, kiedy wychodziłby do pracy. Uwierzcie mi, bądź nie,
ale nawet ja – osoba, która wyznaje maksymę: "Bądź jak George Clooney:
żadnych emocji, żadnych uczuć tylko praca i zabawa" trafiła w końcu na kogoś,
kto sprawił, że za barierą o rozmiarze 75D coś zaczęło kruszeć. Problem pojawił
się w chwili, gdy usłyszałam, że pomimo łączącej nas relacji, godzin spędzonych
na rozmowach i wielu innych, nie możemy i nie będziemy razem. Bo nie mogę go
kochać. Bo on nie może być w związku. Dla kogoś, kto nigdy nie otwiera się
przed drugim człowiekiem, albo udaje niewzruszoną zimną sukę to był cios. Przez
wiele dni wypierałam wszystko z siebie, choć czułam się, niczym przygnieciona
kreskówkowym dwutonowym kowadłem. I naprawdę, wszystko można zrozumieć – każdy
z nas został odrzucony, coś w nas pękało, ale w końcu podnosiliśmy głowy i
szliśmy dalej. Nie miałabym mu tego za złe, wszystko może się kiedyś skończyć.
Problem pojawił się, kiedy po tygodniu ciszy dostałam wiadomość: "To, że
nie chcę związku, nie znaczy że nie interesuje mnie to, co się z Tobą
dzieje". Z każdą wymienioną wiadomością było gorzej. Papierosy kończyły
się szybciej, wino nie dawało ukojenia, jakakolwiek wzmianka o Geodecie
przyprawiała o szkliste spojrzenie. Pomijam sms–y typu: "Brakuje mi rozmów
z Tobą", które zdawały się porządkiem dziennym. Nawet ucieczka do
rodzinnego grajdoła nie dawała żadnej pomocy. I nie piszę tego dlatego, że
potrzebuję się pogłaskania po głowie i powiedzenia: "A to skurwiel! Jak on
mógł?!" ani nie próbuję grać biednej, porzuconej kobiety. Nie o to chodzi.
Gdyby wszystko zostało definitywnie zakończone podczas jednej rozmowy, cały ból
i frustracja przerodziłyby się w szał ambicji, a ja wpadłabym w tryb
zapierdolu. W tym przypadku, ledwie zasklepione rany były rozrywane i
rozdrapywane na nowo. Z każdą wiadomością, z każdym wspomnieniem. A nie o to
przecież chodzi.
Pomijam
oczywiście wiadomości o powrocie do byłych, o swoich wciąż żywych uczuciach czy
odpierdalanie psa ogrodnika, których na szczęście nie przeżyłam osobiście. Może
ktoś mi wytłumaczy, jaki jest sens w wygrzebywaniu uśmierconej relacji i
rozpierdalaniu ledwie ułożonego życia drugiej osobie? Czy takie osoby odczuwają
chorą satysfakcję z powodu takiego stanu rzeczy?
Pozostaje
pytanie, czy my aż tak naiwnie wierzymy w słowa wypowiedziane przez nich, czy
po prostu mamy takie zasrane szczęście, że na swojej drodze spotykamy samych
skurwysynów? A może to domena samotnych ludzi w wieku 21+?
Naprawdę
chciałabym wierzyć, że kolejny facet, którego którakolwiek z nas spotka na
swojej drodze, będzie mniejszym chujem niż ci, którzy pozostali gdzieś za nami,
kiedy w końcu się z nich otrząsnęłyśmy. Who knows?